niedziela, 18 czerwca 2017

Mogłem łyknąć z tobą ten kwas. [2/?]

Nie chce mi się zwlekać z czekaniem na publikację, bo i tak nikomu na tym nie zależy poza paroma wyjątkami. Ten rozdział jest znacznie radośniejszy - w pewnym stopniu - i jedynym ostrzeżeniem jest ogólny motyw próby samobójczej Jongdae oraz dalsze wzmianki o narkotykach. Również emocjonalna trauma, ale to chyba oczywiste. Dodam, że można odczuć w tej części moją bezwstydną miłość do Jeju - spodziewajcie się tego i w kolejnych rozdziałach, ponieważ cała historia jest taką trochę odrobinę okazją dla mnie na przelanie swoich wspomnień z mojej podróży.

Słów: 3913.


Rozdział 2.

Jongdae nigdy nie był na Jeju. Jedna z rodzin zastępczych zabrała ich kiedyś na krótką wycieczkę do Seulu, kiedy byli jeszcze dziećmi, ale to wszystko jeśli chodzi o jego podróże. Jedyne miejsce, które tak naprawdę znał to szary i nostalgiczny Busan. Jongdeok, z drugiej strony, podróżował co chwila. Wiecznie szukając niezależności, wydawał wszystkie zarobione pieniądze na spontaniczne wycieczki, o których potem opowiadał godzinami i Boże jak Jongdae uwielbiał słuchać o szalonych kierowcach, przytulnych hostelach i widokach, których żadne słowa nie potrafiły opisać. Jongdeok był bezwstydnie zakochany w ich kraju i obiecywał, że gdy tylko Jongdae będzie pełnoletni, to zabierze go wszędzie. Zawsze przyrzekał pokazać mu Daejeon - miejsce, w którym się urodzili, a którego Jongdae tak naprawdę nie poznał.
Uśmiechnął się smutno na myśl o swoim bracie. Jongdae nigdy nie pojechał do Daejeon.

Nawet z biletem lotniczym w jednej dłoni i uchwytem od walizki w drugiej, podróż na Jeju wciąż wydawała mu się marzeniem nie do spełnienia. Wyspa, którą “znał” to jedynie obraz, który widział w dramie “Paradise Ranch” oraz jakichś starych teledyskach, lecz i tak był podekscytowany. Historie o tym miejscu powtarzały nieustannie tę samą rzecz: jest tu pięknie, jest tu mnóstwo zieleni oraz powietrza i od razu chce się żyć. Jongdae miał szczerą nadzieję, że znowu poczuje chęć do życia.
Choć lot był krótki, Jongdae zaskoczył sam siebie i pozwolił sobie zasnąć na tę niecałą godzinę. Musiał przetrzeć kilkakrotnie oczy, kiedy po wylądowaniu zabrakło mu słów na widok rozpościerający się za ogromnymi szklanymi oknami. Niekończący się błękit morza sprawił, że opadła mu szczęka, a oczy rozszerzyły się maksymalnie. Kilka białych punktów sunęło powoli po niewzruszonej tafli, a promienie słoneczne tworzyły gdzieniegdzie oślepiające punkty światła. Nie miał pojęcia, że lotnisko znajduje się tak blisko wody i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Jeju tak naprawdę jest niewielkie. To był dopiero początek, ale Jongdae już był zakochany w tym miejscu. Nie mógł się doczekać, aż zobaczy resztę wyspy.
Rozglądał się po swoim otoczeniu i mimowolnie się uśmiechał. Po niezliczonych tygodniach spędzonych praktycznie w łóżku i latach duszenia się w Busanie, wszystko inne wydawało mu się nad wyraz piękne. Jeśli tak miał się czuć podczas całej terapii to wizja odwyku nie wydawała mu się już taka straszna. Może to rzeczywiście zadziała. Jongdae w zasadzie od ponad dwóch tygodni był czysty i nie czuł głodu. Niekoniecznie był przyzwyczajony do stanu całkowitej trzeźwości i przejrzystej świadomości, ale nie odczuwał już niekontrolowanej potrzeby wbijania w siebie igieł i łykania tabletek. To dobry znak, tak usłyszał w poradni przed wylotem.
Zanim Jongdae mógł się udać na Jeju, jego obowiązkiem było oczyszczenie się i tego właśnie dokonał - pod odpowiednim nadzorem i ze wsparciem przyjaciół. Nie było to łatwe. Być może nawet było to najtrudniejszą rzeczą, jaką musiał zrobić w całym swoim życiu. Pożerająca go od środka potrzeba zagłuszenia czymś bólu i myślenia pokonywała go przez pierwsze dni, doprowadzając go do histerii i niepohamowanego szału. Nie miał pojęcia jak często krzyczał i szlochał i błagał o ulżenie mu w bólu. Choć jedna strzykawka, jedno ukłucie, jeden strzał. Potrzebował tego cholernie. Kiedy z rzadkich jednorazowych dawek powoli dostawał po jednej dziennie, aż ostatecznie odebrano mu wszystko - był przekonany, że zejdzie z szoku. Nie potrafił zapanować nad reakcjami swojego organizmu, który chcąc chronić Jongdae od środka, buntował się i przypominał mu o wszystkim, czego się dopuścił. Sukcesem po czasie było spożycie przez Jongdae stałego pokarmu i podniesienie się z łóżka o własnych siłach.
Kiedy Jongdae odważył się opowiedzieć swoim przyjaciołom o wszystkim, co czuł i co w nim siedziało - nie był pewien, czy była to dobra decyzja. Jeśli już zacznie, nie będzie odwrotu i bał się, tak piekielnie bał się ich sądu i zawodu i sam nie wiedział jeszcze czego. Nie potrafił mówić o swoich problemach, nie umiał ubierać ich w słowa. Pewnych emocji, pewnych doświadczeń nie chciał w ogóle pamiętać i wolał negować, zrzucając w ciemny kąt umysłu, by nikt nie wiedział, co jest sednem tego wszystkiego. Przyznał się jednak ostatecznie, że jego wypadek samochodowy był świadomym targnięciem się na własne życie, a nie niefortunnym zdarzeniem. Opowiedział o odnalezieniu Zitao, o jego planie dramatycznego odejścia, w który Jongdae postanowił się włączyć i o swoim pierwszym strzale heroiny, który drugi chłopak wykonał na nim własnoręcznie i z prawdziwym uczuciem. Jego przyjaciele przyjęli to lepiej niż się spodziewał i to dodało mu motywacji by dodać do swojej opowieści więcej konkretnych powodów, ale nie było to łatwe przeżycie. Jongdae wiedział, widział po ich twarzach i reakcjach, że zawiódł i to kompletnie. Nie zaowocowało to jednak w odrzuceniu go, a w jeszcze większym wsparciu. Jongdae dawno nie czuł się tak niewdzięczny i winny, ale miał świadomość, że sobie na to zasłużył. Podjął decyzję zabicia się, co mu się nie udało i musiał przeżyć teraz wszystkie konsekwencje związane z tym wyborem i efektami, które dotknęły go bezpośrednio potem. Zgodził się na terapię odwykową i zaakceptował pomysł wysłania go w miejsce, w którym miał rzekomo odzyskać miłość do życia.
Nie ukrywał, że był przerażony. Nie wiedział czego się spodziewać, a wizja spowiadania się ze swoich najgorszych grzechów przed obcymi ludźmi była dla niego czystą abstrakcją. Nie miał pojęcia jak ze swoją niezdolnością do mówienia o własnych uczuciach miał otworzyć się przed innymi, by byli w stanie mu pomóc, ale nie zamierzał z tego zrezygnować. Nie w tym momencie, nie na tym etapie leczenia, nie, kiedy był już tak blisko mety. Był to winny swoim przyjaciołom. Był to winny samemu sobie.
Po dłuższym wypatrywaniu jego oczom ukazała się starsza pyzata kobieta, trzymająca w jednym ręku kartkę papieru z jego imieniem, a w drugiej reklamówkę pełną mandarynek. Uśmiechała się do niego tak szeroko i tak ciepło, że Jongdae mimowolnie pochłonął bijącą od niej pozytywną energię natychmiast.
-  Zgaduję, że jesteś naszym Jongdae - odezwała się radosnym głosem, kiedy podszedł do niej i skłonił się nieznacznie.
- Dzień dobry. Tak, to ja.
- Nazywam się Gyeongja, ale wszystkie moje dzieci zwracają się do mnie eomma.
- Wszystkie...dzieci? - Jongdae spytał niepewnie, przekrzywiając lekko głowę. Gyeongja zachichotała.
- Tak Jongdae. Od dziś jesteś moim synem - odparła, jak gdyby była to najzwyklejsza rzecz na świecie. Jongdae otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz zasadniczo nie wiedział, co teraz roiło się w jego głowie. Jego myśli zaczęły uciekać w zakamarki przeszłości, a serce zakuło go boleśnie, przez co odwrócił od kobiety wzrok i zaczął szukać jakiegokolwiek innego punktu zaczepienia w otoczeniu. - Wszystko w porządku Jongdae-ya? Nie śpiesz się, jeśli nie jesteś do tego przyzwyczajony. Po przekroczeniu progu naszego domu wszyscy stają się rodziną, ale nikt nie będzie cię zmuszał, byś zwracał się do mnie w ten sposób, rozumiesz? Masz się czuć jak najlepiej - położyła swoją pulchną dłoń na jego ramieniu i obdarzyła go uśmiechem. Coś wewnątrz niego zawrzało. To było miłe.
- Rozumiem. Dziękuję - przytaknął głową i odwzajemnił nieznaczny uśmiech, a gdy Gyeongja zabrała dłoń, westchnął ciężko, starając się zignorować kolejne bolesne ukłucie wewnątrz. To nie był niepożądany dotyk.
- Tylko za żadne grzechy nie nazywaj mnie halmeonim, bo się pogniewamy.
Tym razem to Jongdae zachichotał.
- Tak jest!
Jak się okazało - miejsce, w którym Jongdae miał spędzić najbliższe miesiące znajduje się dość daleko od lotniska i centrum, na wzniesieniach w głębi wyspy. W autobusie Gyeongja opowiedziała mu o jego przyszłym pokoju, o bezpańskich kotach, które kręcą się po farmie od czasu do czasu oraz o labiryntach mandarynek i idealnych pagórkach do oglądania zachodów słońca. Jej zasadą było pozwalanie nowym dzieciom na poznanie się z resztą naturalnie i po swojemu, dlatego o mieszkańcach farmy nie pisnęła ani słowem. Jongdae nie ukrywał, że był ciekawy z jakimi ludźmi dane mu będzie dzielić dach nad głową, ale nie naciskał i zajadał się mandarynkami, które mu podarowała. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz jadł coś tak dobrego. W zasadzie nie pamiętał już jak to jest jeść coś dla przyjemności, a nie z konieczności.
Po niecałej godzinie jazdy wysiedli na drodze, która Jongdae wydała się środkiem pustkowia. Wokół znajdowały się wyłącznie zielone pola, sady i wzniesienia - całkowite przeciwieństwo bruku i szarości Busanu. Serce mimowolnie zabiło mu mocniej. Historie o wyspie nie kłamały.
- Tam na końcu tej ścieżki jest nasz dom - Gyeongja wskazała na gruntową dróżkę na wprost nich i ruszyła powolnym krokiem przed siebie, wskazując dłonią na Jongdae, by podążał za nią. Wykonał posłusznie polecenie, idąc za nią nieśpiesznie i rozglądał się po okolicy, wchłaniając obrazy oczami, a powietrze całym sobą. Nawet powietrze było tutaj wspaniałe.
- Eomma!  - obcy głos dotarł do jego uszu i dostrzegł on po chwili dwie postacie zbliżające się w ich stronę.
- Lu-ya, Xing-ya! Przywitajcie nowego brata - Gyeongja uśmiechnęła się do chłopaków, po czym kiwnęła głową w stronę Jongdae i puściła mu oczko. Nie bój się, powiedziała bezgłośnie. Jongdae odetchnął i podrapał się niezręcznie po karku, kiedy zwrócił się w ich stronę.
- Jestem Jongdae. Miło mi, em, was poznać.
- Jongdae, cześć! Jestem Lu.
- Witaj w domu! Nazywam się Yixing, ale mów mi Xing, tak na mnie wołają tutaj. Choć w sumie to i tak jest mi obojętnie.
- Uhm, ok - Jongdae kiwnął głową, wchłaniając nowe informacje. -  Naprawdę nazywasz się Lu? - spojrzał na wspomnianego przez siebie chłopaka, na co ten wzruszył ramionami.
- Nie, to moje nazwisko.
- Lu-ge nienawidzi swojego prawdziwego imienia, więc lepiej nazywaj go Lu - Yixing wskazał na chłopaka obok siebie z lekkim uśmieszkiem. Lu przewrócił oczami.
- Nie musimy się teraz nad tym roztrwaniać Xing.
- Wiem, ale kocham się z tobą przekomarzać - Yixing szturchnął Lu biodrem, po czym znowu zwrócił się w stronę Jongdae - Jak podróż na Jeju? Leciałeś z Busanu, tak? Eomma nie chciała nam nic powiedzieć. Głupie zasady.
- Tak, przyleciałem z Busanu i przespałem cały lot - Jongdae nawet nie zauważył, kiedy na jego twarzy pojawił się uśmiech - Za to droga z lotniska tutaj była naprawdę fascynująca. To miejsce jest przepiękne.
- Meh, po pewnym czasie się nudzi - Lu machnął nonszalancko ręką, na co Gyeongja fuknęła pod nosem. Yixing i Lu wybuchnęli śmiechem, a Gyeongja przywdziała grymas na twarzy, choć widać było, że tylko udaje. Przyglądając się temu, Jongdae zamrugał oczami w niedowierzaniu. Skąd ci ludzie mieli w sobie tyle radości? Czy to zasługa tego miejsca?
- Cieszę się, że tu jestem - powiedział automatycznie, nie zdając sobie sprawy z tego, że te słowa opuszczają jego usta. Lu i Yixing wymienili spojrzenia, a Gyeongja po raz kolejny tego dnia położyła dłoń na jego ramieniu i ścisnęła je lekko.
- My też się cieszymy Jongdae-ya - uśmiechnęła się do niego ciepło, a fala nadziei na lepszą przyszłości zalała go w całości. - Wejdźmy do domu, jest jeszcze kilka osób, które musisz poznać - poklepała go po plecach i ruszyła przed siebie. - Kto dzisiaj gotował?
- Sehun! - Yixing poinformował i zaczął biec przed siebie - Każę mu zaraz odgrzać kimchi jiggae. Wyjątkowo mu dzisiaj wyszło. Jesteś głodny Dae?
Jongdae nie zdążył odpowiedzieć na pytanie, zaskoczony nagłym zdrobnieniem własnego imienia, kiedy Yixing bez czekania popędził przed siebie i zniknął za bramą od farmy. Lu podążył tuż za nim, krzycząc coś w języku, który Jongdae rozpoznał jako chiński. Zrozumiał w tym momencie, że z pewnością nie będzie mu brakowało wrażeń w tym miejscu.
- Zaskoczony? - Gyeongja spytała po chwili.
- Ech? - Jongdae zamrugał oczami, wyrwany z zamysłu. - Uhm, odrobinę. Oczekiwałem nieco innych ludzi.
- Jakich dokładnie?
- Nie wiem. Mniej rado--Nie wiem. Zmęczonych. Wyniszczonych? - Jongdae podrapał się po karku, uciekając od wzroku kobiety, choć sam nie wiedział dlaczego. - Nie spodziewałem się po nich tyle życia - przyznał szczerze.
- Kiedy Lu i Xing dołączyli do rodziny, byli zupełnie inni. Byli wyniszczeni, jak to poetycko ująłeś - uśmiechnęła się nieznacznie. - Nie martw się. I z tobą będzie w porządku. Dotarłeś aż tutaj, a to oznacza, że najgorsze za tobą, prawda?
Jongdae spojrzał na kobietę i zastanowił się, ile trudnych ludzi takich jak on miała już pod swoim dachem. Czy historie zrujnowanych osób dalej krążyły w jej umyśle, czy może jednak potrafiła w jakiś sposób zapomnieć o tych dramatach wraz z odejściem przypadków, które udało się uratować, w celu zrobienia miejsca na kolejne? W jednej chwili ta pełna pozytywnych wibracji starsza pani wydała mu się kimś naprawdę wyjątkowym, ale i niezwykle zmęczonym. Choć jej oczy się uśmiechały, dostrzegał on w nich nieskończoną mądrość i doświadczenie - pełne cierpienia, ale i walki. Przez jego umysł przemknęła myśl, że choć minęło zaledwie kilka godzin od kiedy zna tę kobietę, Jongdae ufa jej już ze swoim życiem w stu procentach.
- To prawda - odparł krótko. - Mam nadzieję, że i ja znowu zacznę żyć.
Gyeongja uśmiechnęła się szerzej i pogłaskała go delikatnie po policzku.
- I tak będzie Jongdae-ya. Po to tu jesteś. A teraz chodźmy do środka, reszta pewnie się niecierpliwi by cię poznać.
Jongdae w zasadzie nie wiedział, czego miał się spodziewać po swoim “ośrodku leczniczym”, ale to co ukazało się jego oczom, zdecydowanie nie było tym, co sobie wyobrażał. Był to najzwyklejszym dom rodzinny nieco większych rozmiarów. Wystrój wnętrza był dość tradycyjny, jeśli nawet nie staroświecki, ale gdzieniegdzie dostrzec można było ślady zamieszkiwania tego miejsca przez osoby młodej generacji. Na samym już progu przywitał go przyjemny zapach zupy z kimchi i lekki chłód nastawionej klimatyzacji. Jongdae poczuł jak kąciki ust unoszą mu się automatycznie w uśmiechu i pozwolił sobie na głęboki wdech.
- Jongdae! - Yixing pojawił się znikąd i pomachał dłonią przed jego twarzą - Jedzenie już czeka. Sehun się denerwuje, bo my jesteśmy już przyzwyczajeni do jego gotowania i martwi się, że ci nie posmakuje. W razie czego spróbuj udawać, dobrze?
Jongdae pokiwał głową i odgonił wspomnienie oszukiwania Kyungsoo.
- To nie będzie problemem.
- Cudownie. Lu weźmie twoje rzeczy do twojego pokoju, a ty chodź do kuchni. Jongin też już tam czeka.
- Najpierw niech umyje ręce po podróży - Gyeongja upomniała z uśmiechem. Yixing machnął ręką.
- Może to zrobić w zlewie - zaśmiał się lekko i złapał Jongdae pod ramię, ciągnąc go w stronę drzwi, które musiały być wejściem do kuchni.  - No chodź! Eomma robi najlepsze ciastka rybne na wyspie, przyrzekam.
Jongdae pozwolił Yixingowi by go pociągnął. Był w sumie zaskoczony swoim zachowaniem. Spodziewałby się po sobie większego skrępowania przy tak nadmiernej uwadze, a jednak coś wewnątrz podpowiadało mu by odpuścić wahania i po prostu się dostosować. Jongdae normalnie krępowałby się bardziej. Byłby oporny i nieufny, może nawet poprosiłby o zostawienie go w spokoju, żeby mógł odpocząć w ciszy od interakcji międzyludzkich. Nie mógł się jakkolwiek na to zdobyć. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł się chciany i było to niewyobrażalnie budujące.
W kuchni przywitały go uśmiechy na kolejnych dwóch obcych mu twarzach. Yixing podszedł do bladego chłopaka w fartuchu kuchennym oraz chłopaka o ciemniejszej karnacji, który siedział przy stole i wpatrywał się w Jongdae z zainteresowaniem.
- Oto i on. Nasz Jongdae - zawołał z radością. - A to jest Sehun i Jongin - wskazał odpowiednio na dwójkę chłopaków.
- Cześć.
- Hej!
- Cześć, miło mi was poznać i dziękuję za przyjęcie - Jongdae po raz kolejny tego dnia przyłapał się na uśmiechu. Powoli tworzył nowe nawyki.
- Odgrzałem ci jiggae, jeśli jesteś głodny - Sehun powiedział nieśmiało.
- Oczywiście, że jest! - Yixing żachnął się, nim Jongdae zdołał odpowiedzieć - Eomma nafaszerowała go mandarynkami po drodze, ale jestem pewien, że nie zjadł nic poza tym. Prawda?
Jongdae podrapał się po karku i skrzywił niezręcznie. Yixing miał rację.
- Uhm...Z chęcią zjem.
Sehun rozpromienił się, choć wciąż nieco nieśmiałymi ruchami postawił przed nim miskę z zupą i kilka miseczek z banchanami. Zapach był zniewalający i Jongdae musiał to przyznać Yixingowi - ciastka rybne były naprawdę pyszne, gdy wsunął jedno do ust pałeczkami. Zupa Sehuna też była smaczna. Może nie był to ten smak, do którego przyzwyczaił go Kyungsoo, ale jadło się ją z rozkoszą tak czy inaczej.
- To jest naprawdę dobre, dziękuję - pochwalił z uśmiechem. Jongin poklepał Sehuna po plecach i zachichotał.
- Nasz Hunnie robi postępy.
- Miałeś mnie tak nie nazywać - Sehun burknął pod nosem, ale na jego twarzy i tak zawidniał uśmiech, po czym zwrócił się w stronę Jongdae - Mogę spytać ile masz lat?
- Dwadzieścia pięć w tym roku.
- Wow, to jesteś Jongdae hyung! - Jongin zawołał.
- Jak zwykle jesteśmy najmłodsi Jongin - Sehun skrzyżował ramiona na piersi i wydął dolną wargę - Przynajmniej Soojung jest młodsza.
- Tak, o kilka miesięcy, nie ciesz się tak - Jongin pokręcił głową - Między nami i tak ty jesteś młodszy - wytknął Sehuna palcem, na co ten zmarszczył brwi i odwrócił się do niego tyłem. Yixing przez cały ten czas przyglądał się im i uśmiechał.
- Myślałem, że z tym skończyliście - powiedział. - A w ogóle gdzie ona jest?
- Gdzie ty wczoraj byłeś myślami na zebraniu hyung? Soojung pojechała do Seulu do swojej siostry - Sehun rzucił i jednocześnie zebrał puste miseczki ze stołu. Jongdae kiwnął lekko głową w podzięce.
- Och, rzeczywiście, wspominała o tym. No to Jongdae pozna naszą siostrę dopiero za kilka dni - Yixing spojrzał w jego stronę. - Soojung to prawdziwa księżniczka, ale idzie ją pokochać.
- Oi! - Jongin zawołał urażony.
- Przepraszam - Yixing uśmiechnął się złośliwie - Soojung to księżniczka Jongina.
- I Sehuna - Jongin dodał.
- I Sehuna - Yixing poprawił się, a Sehun parsknął głośno. Przez cały ten czas Jongdae próbował przyswoić informacje i nie zgubić się po drodze, zaatakowany nadmiarem nowych rzeczy do zapamiętania. Nie miał pojęcia czy jutro będzie w stanie połączyć powiązania jednych z drugimi, ale liczył na zrozumienie w razie ewentualnej porażki. Uczucie niespodziewanego spokoju i radości zawitało w zakamarkach jego serca, przyjęte przez niego z otwartymi szeroko ramionami.
- Nie rozumiem połowy rzeczy, które mówicie - przyznał z uśmiechem.
- Nie martw się. Nadgonisz z czasem - głos Lu dotarł do jego uszu niespodziewanie i chłopak pojawił się tuż obok Yixinga chwilę potem - Twoje rzeczy są w twoim pokoju, ale musiałem zrestartować program klimatyzacji i otworzyć tam okno, bo zrobił się zaduch. Odkąd się zwolnił to w sumie tylko tam posprzątaliśmy i dzisiaj zmieniliśmy pościel, a tak to nikt tam nie zaglądał i trochę brakuje tam życia.
- Rozumiem, dziękuję. Kto mieszkał tam wcześniej?
Lu i Yixing skrzywili się, a Sehun westchnął głośno. Jongdae zrozumiał, że musiał rozdrapać w tym momencie świeżą ranę, przez co zganił się w myślach.
- To trochę świeża sprawa - Jongin powiedział po chwili. Jego głos brzmiał tak samo jak wcześniej, ale ewidentnie nie czuł się komfortowo - Może później hyung.
- Oczywiście. Przepraszam.
- Nie przepraszaj, to nie twoja wina - na twarzy Lu znów pojawił się uśmiech - Zaprowadzę cię jak będziesz gotowy.
Pokój Jongdae znajdował się na piętrze w drugich drzwiach po lewo. Były to najprawdopodobniej najprzytulniejsze cztery ściany w jakich miał okazję się znaleźć i bez zawahania rzucił się na łóżko z głośnym westchnieniem. Czy to było prawdziwe? Nie mógł w to do końca uwierzyć.
- To jest niebo - powiedział na głos.
- Nieba doświadczysz jak zjesz naleśniki Soojung - Lu zachichotał, oparty o framugę drzwi - Dasz sobie radę sam?
- Tak, dziękuję Lu-ge.
- Lu-ge! - Lu uśmiechnął się szeroko - Podoba mi się to, już cię lubię Dae. W razie czego mój i Xinga pokój jest naprzeciwko twojego, ale zasadniczo to każdego możesz zawołać. Idę zmyć naczynia, bo dziś moja kolej - dodał niechętnie i pomachał na odchodnym, przymykając lekko drzwi, za co Jongdae był mu niezmiernie wdzięczny. Nienawidził otwartych drzwi.
Zajął się oglądaniem pokoju i rozpakowywaniem swoich rzeczy. Nie było tu za wiele, ale odpowiadało mu to. Czuł się jak we własnym mieszkaniu, choć panowały tutaj zupełnie inne warunki. Ściany miały ciepłą barwę pomarańczy, a widok za oknem pokazywał rząd małych drzewek zamiast brudnych budynków. Jedyne dźwięki, które dochodziły do jego uszu to stłumione głosy mieszkańców domu dochodzące z dołu i cykanie świerszczy z zewnątrz. Przez otwarte na oścież okno wpadało ciepłe wieczorne powietrze z dworu i Jongdae zaciągnął się mocno. To był zapach natury.
Upchał kilka zestawów swoich ubrań w szuflady od komody i wyłożył kupkę swoich drobiazgów na biurku naprzeciw łóżka. Taeyeon i Baekhyun podarowali mu cyfrową ramkę, która co paręnaście minut zmieniała zdjęcia - były to zdjęcia każdego z ich grupki, kilka indywidualnych i kilka wspólnych. Na każdym z nich Jongdae dostrzegł pustkę w swoich oczach i obiecał sobie, że na kolejnym wspólnym zdjęciu ze swoimi przyjaciółmi postara się o uśmiech.
Usłyszał słabe pukanie i odwrócił się w stronę drzwi. Gyeongja zaglądała przez szparę z uśmiechem.
- Jak się czujesz Jongdae-ya?
- Dawno nie czułem się tak dobrze - powiedział zgodnie z prawdą. Kobieta rozpromieniła się od razu i weszła w całości do pokoju.
- Poznałeś się już ze swoim nowym rodzeństwem?
- Tak - przytaknął. - Choć jeszcze trochę zajmie mi przyzwyczajenie się do tego całego...bycia rodzeństwem. To dla mnie coś nowego.
- Rozumiem. Jesteś jedynakiem?
Jongdae spuścił wzrok. Wiedział, że to było niewinne pytanie, ale wciąż bolało. Gyeongja najwyraźniej zrozumiała.
- Soojung wróci za kilka dni to będziemy w komplecie - powiedziała radośnie, bezproblemowo zapominając o swoim poprzednim pytaniu. - Popłyniemy wtedy na Udo. Mają tam najlepsze lody mandarynkowe na świecie.
- Nie mogę się doczekać w takim razie. Te mandarynki są przepyszne.
- Jeśli masz ochotę to możesz przejść się do sadu i sprawdzić, czy są jakieś do zebrania.
- Mógłbym?
Gyeongja zaśmiała się ciepło.
- Oczywiście, że tak. To teraz twój dom i twój ogród, a więc i twoje mandarynki. Możesz przynieść też trochę do domu, to będzie na sok do śniadania.
Jongdae podekscytował się. Był jeszcze nastolatkiem, kiedy ostatni raz miał szansę kręcić się po ogrodzie z okazji Dnia Ziemi w liceum. Do dzisiaj nie wiedział nawet, że tak mu było tęskno za naturą. Po wysłuchaniu instrukcji jak dojść do sadu bez niepotrzebnego gubienia się, ruszył pędem z domu, wdychając po drodze świeże powietrze głębokimi oddechami. Zalążki słońca chowały się już za horyzontem, ale na zewnątrz wciąż było gorąco i przyjemnie. Nie rozumiał, dlaczego to wszystko tak na niego działało, ale marzył by ten stan nie znikał. Ta swoboda w oddychaniu i rozmawianiu była wręcz błogosławieństwem.
Przechodząc między drzewami zastanawiał się, czy i dla niego jest szansa by zmienić się tak jak Yixing i Lu. Nie wiedział jak zachowywali się wcześniej, ale teraz wydawali mu się okazami radości z życia. Jongin i Sehun też zdawali mu się normalni. Nie chciał oceniać ich po pozorach i pierwszym wrażeniu, ale nie potrafił tego kontrolować. Nadzieja urosła w nim nad wyraz szybko. Przyjechał tu z poleceniem polepszenia się i odczuł teraz jak bardzo tego pragnie. Czy któregoś dnia spojrzy w lustro i pomyśli o tym jak dobrze jest żyć? Chciał wrócić do swoich przyjaciół i być dla nich taką osobą, na jaką zasługują. Chciał być dla siebie samego kimś, kto ma znaczenie.
Ujrzał przed sobą rządek drzewek, które miały na sobie owoce i uśmiechnął się, przyspieszając kroku. Z czasem dostrzegł jednak, że najwyraźniej nie był sam w sadzie, gdy jego oczom ukazała się sylwetka chłopaka. Otworzył usta by zaznaczyć swoją obecność, lecz sparaliżowało go, gdy chłopak odwrócił się w jego stronę.
- Jongdae?
Zmroziło go i stanął w bezruchu. Wszystko, co tak usilnie próbował odrzucić i ukryć w ciemnościach swojej osoby, wróciło i uderzyło go z podwójną mocą. Mogły minąć lata, a on i tak wszędzie by go poznał - tę twarz, ten głos, tę aurę wokół. Cofnął się o krok, gdy poczuł jak mocno bije mu serce.
- To ty Jongdae, prawda? Co ty tu robisz? Dlaczego tu je- Czy ty chciałeś się--Och, och nie Jongdae. Dlaczego?
Junmyeon. Kim Junmyeon we własnej osobie, wpatrywał się teraz w niego z niedowierzaniem odmalowanym na twarzy i koszem mandarynek w ręku.
- To ty - to było jedyne, co Jongdae powiedział. Miał ściśnięte gardło, a jego oczy zrobiły się niebezpiecznie mokre. Junmyeon podszedł bliżej, przez co Jongdae cofnął się jeszcze bardziej - Nie.
Junmyeon spojrzał na niego ze smutkiem.
- Proszę - powiedział błagalnie. - Jongdae.
- Nie.
Jongdae nie zawahał się ani chwilę. Odwrócił się na pięcie i pobiegł przed siebie, nie zważając na krzyki i wołania za swoimi plecami. Ignorując zaskoczone pytania mieszkańców domu, popędził po schodach i wparował do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Nie było w nich zamków, ale miał nadzieję, że głośne trzaśnięcie dało do zrozumienia jakie ma podejście do rozmowy w tej chwili. Nie obchodziło go teraz, co mogli sobie o nim pomyśleć już pierwszego dnia. Nie miało to znaczenia. Nic nie miało znaczenia. Jongdae próbował teraz nie utopić się we własnych wytępianych przez lata uczuciach i wspomnieniach. Nawałnica goryczy i żalu stopniowo zalewała jego umysł, kiedy rzucił się na łóżko i zaczął krzyczeć w poduszkę. To była ostatnia rzecz, której się spodziewał. To była ostatnia osoba, którą chciał obecnie zobaczyć. Nie był już taki pewien, czy dalej ma szansę na odzyskanie chęci do życia.

czwartek, 15 czerwca 2017

Mogłem łyknąć z tobą ten kwas. [1/?]

Powróciłam!

Co ja będę dużo mówić o mojej nieobecności w świecie fanfikopisarstwa. Studia, problemy, życie i jeszcze raz studia. Byłam niestety człowiekiem bardzo zajętym, który duszą tęsknił do pisania. W połowie jeszcze umarł mi laptop (dwa laptopy), ale z nowym sprzętem i nadmiarem wolnego czasu jako absolwent uniwersytetu za niecałe dwa tygodnie - przybywam tutaj z nowością! Może ktoś to będzie czytał, może i nie. Jest to w zasadzie historia czysto self-indulgent; historia, która ma oczyścić moją duszę i przywrócić miłość do tej pasji, bo miałam swoiste załamanie przez ostatni rok.

Przed wami JunDae (SuChen, jak kto woli) z domieszką innych par, jeśli ktoś zmruży wystarczająco dobrze oczy. Skłaniam się ku historii miłosnej uwikłanej skomplikowaną przeszłością oraz bolesną teraźniejszością, dodatkowo okalaną okruchami życia. Ostrzegam na start przed przekleństwami, przemocą, wzmiankami o samobójstwie, depresją, samookaleczaniem, masturbacją, krwią, nadużywaniem alkoholu, nadużywanim narkotyków, wzmiance o nieudanej próbie molestowania seksualnego, dużą ilością płaczu, problemami emocjonalnymi, problemami z orientacją seksualną, homofobią i transfobią. W każdym kolejnym rozdziale będę osobno informować o poszczególnych "triggerach".

Nie wiem ile to będzie miało rozdziałów. Z pewnością z 5, może i więcej. Z ręką na sercu obiecuję nie dodawać drugiego rozdziału po roku - jest już napisany. Ha!

Enjoy!

Słów: 3538. W razie pytań - klik!

Rozdział 1.
- Wszystko będzie w porządku.
Jongdae spojrzał na osobę, która się odezwała i z całych sił spróbował przetworzyć słowa skierowane w swoją stronę. Kilka kolejnych wypowiedzianych zdań dotarło do niego, lecz większość odbiła się od jego głowy bez przekazania swojego znaczenia i wszystkim, co słyszał, był ogłuszający dźwięk słów łączących się w jeden hałas. Zbyt dużo działo się teraz w jego umyśle, przez co nie potrafił się na czymkolwiek skupić. Jego wizja była zamazana. – Wszystko będzie z tobą w porządku.
Tym razem Jongdae dokładnie zrozumiał znaczenie tego zdania i prychnął.
- Nie będzie w porządku – jego głos był słaby i zachrypnięty. Spuścił głowę i przyjrzał się swoim dłoniom. Były zakrwawione, ale to nie była jego krew. – Nie będzie ze mną w porządku.
- Kurwa, Jongdae, posłuchaj…Nie myśl o tym teraz.
Rozgrzane dłonie ujęły lodowate dłonie Jongdae w mocnym uścisku i dopiero w tym momencie rozpoznał on właściciela głosu jako Baekhyuna. Zamrugał kilkakrotnie oczami, a jego wizja wróciła do normy, dzięki czemu wreszcie ujrzał sylwetkę chłopaka, który stał przed nim. Zajęło mu jednak kolejne kilka chwil, zanim zrozumiał gdzie się znajduje.
Szpital. Znajdował się w szpitalu i wszystko wokół było białe. Ktoś właśnie przyłożył coś zimnego do jego czoła, przez co automatycznie syknął, gdy przeszedł go niespodziewany, kłujący ból. Jego wzrok przesunął powoli po całym pomieszczeniu i po chwili zmarszczył brwi. Irytowała go ta wszechogarniająca biel i sterylność. Nieznani mu ludzie krzątający się obok byli ubrani w białe i czyste fartuchy, a on siedział wśród nich brudny. Zakrwawiony.
Spojrzał ponownie na swoje dłonie i zmrużył oczy.
- Krew – stwierdził krótko i wbił wzrok w dłonie Baekhyuna, które ściskały teraz jego własne. Jongdae uświadomił sobie jak piękne i delikatnie dłonie ma Baekhyun i uśmiechnął się smutno. Długie i zadbane paznokcie chłopaka były teraz zabrudzone krwią.  – Baek, twoje ręce, krew.  
- To nic, nie przejmuj się. Po prostu oddychaj – głos Baekhyuna był stanowczy, ale na swój sposób zaskakująco kojący. Jongdae zwrócił wzrok na jego twarz i dostrzegł niewielki uśmiech, ledwie dostrzegalny w kącikach ust. Niemniej między jego brwiami utworzyła się nieznaczna zmarszczka, a pojedyncze krople potu spływały mu po skroniach. – Jak się czujesz? Jak twoja głowa? Mów do mnie.
Jongdae bardzo chciał mówić. Chciałby powiedzieć, że kręci mu się w głowie, a ból pleców i klatki piersiowej jest nie do zniesienia. Dodałby, że czuje jakby miał zwymiotować w każdej chwili i najchętniej to wypiłby wiadro wody i połknął całe opakowanie leków przeciwbólowych. Był naprawdę bliski sformułowania konkretnej wypowiedzi, która przekazałaby informacje o wszystkim, co mu dokucza, lecz w zamian wydał z siebie słaby, cichy szloch. Głosy, które wcześniej udało mu się zablokować, zaczęły docierać do niego zbyt intensywnie, atakując go gwałtownie i ogłuszająco. Nie widział przed sobą czegokolwiek, zalany własnymi ciężkimi, gorącymi łzami, które nie przestawały wypływać z jego oczu. Baekhyun przycisnął go delikatnie do siebie i zaczął głaskać po głowie, szepcząc uspokajające zdania, wśród których „Wszystko będzie w porządku” zdawało się królować. Jednak do Jongdae to nie docierało. Czknął cicho i ścisnął rąbek koszuli Baekhyuna między palcami. Nie potrafił w tej chwili przestać myśleć o tym, że nigdy w życiu nie będzie w stanie przekazać swojemu przyjacielowi jak wdzięczny mu jest za jego obecność, gdy Jongdae tak desperacko tego potrzebuje. Baekhyun mógłby być teraz w każdym miejscu – mógłby się dobrze bawić z ich przyjaciółmi, których Jongdae wolał unikać zamiast pozwolić im sobie pomóc, mógłby być ze swoją śliczną dziewczyną, która zaakceptowała Jongdae i wszystkie jego wady bez zawahania i mógłby być gdziekolwiek by chciał i mógłby robić cokolwiek by chciał, ale jest tutaj, ponieważ jest przyjacielem Jongdae. Przyjacielem, na którego Jongdae we własnym przekonaniu nie zasługuje.
Baekhyun uśmiechnął się lekko i Jongdae odpowiedziałby tym samym, gdyby głowa nie bolała go w tym momencie tak bardzo. Był pewien, że zaraz zwymiotuje od przytłaczającego go bólu i czuł, że powoli się poddaje. Adrenalina zaczęła z niego upływać i wszystko, co przeżył tego dnia, powoli do niego docierało, miażdżąc jego resztki świadomości bez litości. Próbował jednak z całych sił pokazać przyjacielowi, że jest wdzięczny. Miał nadzieję, że chłopak  zdoła dostrzec to w jego oczach i w pewnym sensie wiedział, że tak dokładnie będzie. Baekhyun był najlepszym przyjacielem jaki istnieje.
- Drugi chłopak nie przeżył – usłyszał przez drzwi i przez krótki moment zastanowił się, czy jego płuca przestały funkcjonować całkowicie. Pulsujący ból opanował jego zmysły i momentalnie poczuł jak gdyby stracił dostęp do powietrza i się dusił. Odsunął się od Baekhyuna i zaczął kaszleć, a każda kość w jego ciele krzyczała w bólu przy kolejnym ruchu.
- Hej, hej, hej stary, oddychaj, po prostu oddychaj, to nic – Baekhyun kucnął przed nim i położył dłonie na jego kolanach. W jego twarzy nie widać było kłamstwa i Jongdae chciał w to uwierzyć. – Wszystko będzie w porządku, słyszysz? Wszystko będzie z tobą w porządku. Będzie w porządku.
Jongdae kiwnął głową i wymusił słaby uśmiech w stronę przyjaciela. Zaczynał powoli przyzwyczajać się do bólu, a krew na jego rękach dawno już zaschła. Gdzieś z tyłu głowy cichy głos wyszeptał mu, że nie będzie z nim w porządku.

Dojście do siebie po wypadku samochodowym zajęło mu trochę czasu. Z połamanymi żebrami, nadwyrężonym karkiem i kilkoma innymi obrażeniami, zewnętrznymi i wewnętrznymi, był zmuszony spędzić niezliczoną ilość długich dni na leżeniu w łóżku i robieniu niczego. W życiu by nie pomyślał, że posiadanie tak dużej ilości czasu dla siebie mogłoby się okazać tak destruktywne dla jego stanu emocjonalnego. Myślenie za wiele powoli go wykańczało, był tego świadomy, jednak nie potrafił się powstrzymać i stopniowo kopał swój własny emocjonalny grób. Próba odtworzenia wydarzeń z tamtej nocy nie była najmądrzejszą decyzją na obecną chwilę i Jongdae zadał sam sobie pytanie, czy można się odwodnić od ciągłego płakania i stracić głos bezpowrotnie od nieustannego krzyczenia w rozpaczy. Nie powinien się na to godzić, wiedział o tym dobrze. Powinien był odmówić natychmiast, zapomnieć o tym pomyśle i zrobić to po swojemu – szybko i bezboleśnie. Mógł to zakończyć i odejść w samotności – bez zawahania, bez żalu i bez krzywdy wyrządzonej komukolwiek. Ale nie zrobił tego. Spotkał chłopaka, zgodził się na wspólne samobójstwo, upił się, naćpał, krzyczał i płakał i prawie, prawie umarł, ale coś poszło nie tak i teraz musi żyć z konsekwencjami. Zitao jest martwy, a Jongdae żyje, choć zniewalające poczucie winy powoli go zabija. Dopiero teraz zrozumiał jednak, że wcale nie chce umrzeć. Nie wiedział aczkolwiek jak trudne może być trzymanie się przy życiu. Jongdae miał wsparcie w przyjaciołach przez cały ten czas. Baekhyun upewnił się, że każdy z ich grupki będzie zaglądał do Jongdae w wolnych chwilach, by choć raz dziennie sprawdzić, jak się trzyma i czy niczego mu nie brakuje. Po pierwszych tygodniach od wypadku nie potrzebował on tak naprawdę już opieki w fizycznym tego słowa znaczeniu. Jongdae stopniowo siadał i chodził, był w stanie nawet iść samemu do pobliskiego 7-Eleven po papier toaletowy. Jego przyjaciele nie odpuścili jednak tak łatwo, rozumiejąc opiekę jako coś więcej niż zadbanie o to, by Jongdae dostał się do toalety i miał ciepły posiłek do zjedzenia. Nie zdawali sobie oni jakkolwiek sprawy z tego, że Jongdae odpuścił już dawno. Kyungsoo krzątał się w jego kuchni od południa i Jongdae czuł, że coś było nie tak. Zasadniczo nigdy by nie pomyślał, że Kyungsoo mógłby poświęcić swój cenny wolny czas na opiekowanie się swoim wadliwym przyjacielem. Wyjątkowo w tym roku nie musiał chodzić do letniej szkoły i oczekiwałoby się po nim, że spędzi te wakacje jak tylko zechce. Mimo to pojawia się on w mieszkaniu Jongdae co drugi dzień, robiąc z tego swoją osobistą misję, aby Jongdae zjadł choć jeden ciepły posiłek w ciągu dnia. Jongdae żałował, że nie mógł docenić tego poświęcenia tak jakby chciał.
- Zrobiłem zupę - Kyungsoo powiedział powoli, stawiając małą miskę na biurku w pokoju Jongdae, po czym rzucił w jego stronę wyczekujące spojrzenie.
- Nie jestem głodny Ksoo.
- Musisz jeść - ton Kyungsoo ewidentnie był rozkazem. Jongdae spojrzał na chłopaka i kiwnął głową, po czym usiadł przy biurku i złapał z wahaniem za łyżkę. Był zaskoczony zachowaniem przyjaciela. Kyungsoo, który zwykle był spokojny i łagodny, nie miał dziś problemu rozkazywać Jongdae by robił to i tamto. Nie podniósł on nigdy głosu i jak zazwyczaj mówił w sposób delikatny, a jednocześnie stanowczy, lecz było coś jeszcze w tym jak się do niego zwracał i w sposobie, w jakim na niego patrzył tego dnia. Jongdae mimowolnie czuł się zobowiązany być posłusznym, ponieważ dziś Kyungsoo wyglądał na rozwścieczonego. - Proszę, zjedz choć trochę.
Jongdae nie chciał, ale zjadł tę zupę tak czy inaczej. Jego żołądek wywrócił się boleśnie, gdy jedzenie dotarło do jego wnętrza, przez co zacisnął mocno zęby, by ukryć grymas, który był bliski odmalowaniu się na jego twarzy. To bolało.
- Dziękuję - powiedział po skończeniu jedzenia i wymusił nieznaczny uśmiech w stronę oczekującego chłopaka - Zupa była naprawdę dobra - dodał po głębokim oddechu, którym próbował powstrzymać łzy. Wiedział, że jego oczy były już czerwone i załzawione, ale liczył na to, że uda mu się odegrać dobrą minę do czasu, aż Kyungsoo zdecyduje się wyjść. Czuł, że jego żołądek nie wytrzyma, jeśli zaraz nie zwymiotuje. - Wiesz, że nie musisz tutaj ciągle być, prawda? - zapytał cicho z nadzieją, że nie brzmi niegrzecznie.
- Muszę - Kyungsoo odparł krótko, przez co Jongdae zmarszczył brwi. Naprawdę działo się z jego przyjacielem coś dziwnego. Jongdae pomyślał, czy chłopak nie jest przypadkiem zmęczony zajmowaniem się nim. Może Jongdae nie skomplementował jedzenia wystarczająco? Nie wiedział jednak, co mógłby dodać. Zupa była dobra, Kyungsoo wspaniale gotuje, ale z obecnym stanem żołądka Jongdae, nie miało to znaczenia, czy była ona dobra czy nie. Kolejny skręt wewnątrz sprawił, że musiał on zagryźć wargę by nie pozwolić bolesnemu jękowi na opuszczenie ust. Boże, jak to bolało.
- Idę do toalety.
- By zwrócić wszystko, co zjadłeś?
Jongdae zamarł w połowie drogi do drzwi i spojrzał na chłopaka zaskoczony. Zimny pot spłynął po jego plecach, kiedy wzrok Kyungsoo zaczął go przeszywać.
- Posłuchaj, ja… - Jongdae urwał i zagryzł wargę ponownie. Chciał coś powiedzieć, cokolwiek. Może jakąś durną wymówkę, by rozzłościć Kyungsoo. Może wtedy jego przyjaciel by go zostawił i przestał wprawiać Jongdae w tak obrzydliwe poczucie winy. Chciał wmówić chłopakowi, że się myli, lecz poczuł kolejny bolesny skręt i złapał się za brzuch, wydając z siebie słabe stęknięcie. Musiał zwymiotować. Zemdleje, jeśli tego nie zrobi. - Kyungsoo, cholera, ja… - wykrzywił się w bólu i po raz kolejny zagryzł wargi, tym razem znacznie mocniej.
- Idź do łazienki. Będziemy w kuchni.
My? Nie miał czasu spytać, przez to, że ruszył biegiem w stronę łazienki, by w ostatnim momencie zwymiotować do muszli i pozbyć się wszystkiego, co udało mu się siłą wmusić w siebie przez cały dzień. Pozwolił sobie na rozpłakanie się jak dziecko i gorące łzy spłynęły po jego twarzy, zostawiając za sobą palące ścieżki na skórze. Jongdae nienawidził siebie. Nienawidził siebie tak bardzo, że nie mógł przestać płakać, nawet gdy już nie wymiotował i po prostu siedział wtulony w muszlę klozetową - spocony, zalany łzami i z największą odrazą względem siebie.
Chanyeol wszedł do łazienki kilka minut później i złapał go za przedramiona, by pomóc mu się podnieść. Kiedy Jongdae już stał, objął go w talii, żeby mieć pewność, że chłopak nie upadnie w czasie chodu i wolnym krokiem ruszył przed siebie. Uścisk Chanyeola był mocny, przez co Jongdae skrzywił się nieznacznie, ale nie śmiał się odezwać. Nie widział za wiele, gdyż jego wizja wciąż była zamazana od wszystkich łez, które z siebie wylał, ale ewidentny smutek Chanyeola atakował go z każdej strony. Znali się od dawna i Chanyeol zawsze dzielił się ze wszystkimi swoją kojącą i radosną aurą. Jongdae nie potrafił wyczuć jej w tej chwili i świadomość, że to jego wina trafiła go niczym piorun. To nie jest w porządku.
- Przepraszam - wymamrotał słabo. Jego wargi drżały i całe jego ciało dygotało. Jongdae w zasadzie czuł jakby umierał.
Chanyeol nie odpowiedział. Prowadził go powoli do małej kuchni, w której zebrała się reszta jego przyjaciół i czekała, aż Jongdae się pojawi. Niestety widok Baekhyuna, Taeyeon, Kyungsoo i Minseoka wywołał u niego nagłą chęć kolejnego wybuchu płaczu. Przerastało go to. Każde z nich miało swoje życie i myśl o tym, że zrzucał na nich swój bagaż emocjonalny, sprawiała, że znowu było mu niedobrze. Odsunął się od Chanyeola i wbił wzrok w podłogę. Czuł się obrzydliwie.
  Na chwilę zapanowała cisza i Jongdae czekał na wybuch złości oraz zawodu z zaciśniętymi pięściami i przymkniętymi oczami. Był na to gotowy, ponieważ fakt, że w końcu dowiedzieliby się o jego beznadziejnym stanie był nieunikniony i Jongdae przeżył tę właśnie chwilę we własnej głowie tysiące razy. Był pewien, że odegrał już każdy możliwy scenariusz. Kiedy jednak przez dłuższy czas nikt nic nie mówił, ośmielił się podnieść wzrok i dopiero teraz dostrzegł on coś na kuchennym stole. Zbladł momentalnie, a nogi mu zmiękły na ten widok i stracił całkowitą kontrolę nad swoimi drgawkami, kiedy powietrze powoli uciekało z jego płuc.
- Nie, nie, proszę - głos mu się załamał, kiedy próbował coś z siebie wydusić i cofnął się do tyłu bardziej, uderzając plecami o brudną ścianę swojej na w pół pustej kuchni. Utkwił spojrzenie w podłogę i zmusił się do oddychania, zdając sobie sprawę, że jego przyjaciele wiedzieli znacznie więcej, niż się spodziewał. Jego tabletki i narkotyki leżały niewinnie na blacie stołu i Jongdae nigdy nie czuł się tak odrażający.
- Jongdae - Minseok zaczął spokojnie - Pozwól nam sobie pomóc.
- Błagamy cię - Kyungsoo dodał i Jongdae spojrzał na niego z niedowierzaniem. Pomóc? Chcieli mu pomóc? Czy nie są źli? Zawiedzeni? Dlaczego na niego nie krzyczą? Zamrugał kilkakrotnie i przełknął ślinę, drapiąc się nerwowo po przedramionach.
- Powinniście być na mnie źli.
- Duh, oczywiście, że jesteśmy idioto - Baekhyun prychnął i pokręcił głową, po czym podszedł do Jongdae i objął go ramieniem. - Ale jesteś naszym przyjacielem głupku i nie chcemy byś tak łatwo zniszczył sobie życie.
- Jak mogłeś pomyśleć, że pozwolilibyśmy ci na zrujnowanie się w taki sposób? Za kogo nas masz? - Taeyeon zapytała łagodnym tonem, stojąc tuż za Baekhyunem i położyła swoją drobną dłoń na ramieniu Jongdae. Nawet ze zmartwieniem odmalowanym na twarzy była przepiękna, a w tej chwili dotykała tak brudną osobę jak Jongdae, przez co zakrztusił się na swoich kolejnych słowach.
- Ze mnie… i t-tak nic nie będzie.
- Stary, jesteś takim dramaturgiem - Chanyeol uśmiechnął się zza stołu i Jongdae poczuł jak kąciki jego ust unoszą się mimowolnie, chociaż czuł jak gdyby miał zaraz rozbić sobie głowę o ścianę. Powinni być na niego źli.
- Mi się nie da pomóc. Jestem już skończony - wymamrotał. Minseok, który stał obok Chanyeola, wziął głęboki oddech.
- Zamknij się Jongdae. Pieprzysz od rzeczy - głos Minseoka był spokojny, mimo ostrych słów, które z siebie wyrzucił. - Poważnie? Zamierzasz się poddać tak po prostu? Sięgnąłeś dna, ale nic cię nie powstrzymuje przed podniesieniem się.
Jongdae zakręciło się w głowie. Nie chciał wierzyć, że ta sytuacja była rzeczywistością, nie tak wyglądało to w jego scenariuszach. Jego przyjaciele powinni nazwać go ćpunem i powiedzieć, że ich zawiódł, a najlepiej dla wszystkich by było, gdyby zgnił w jakiejś dziurze, do której przecież należy. Nie powinni go wspierać w ten sposób. To tak nie działa w prawdziwym życiu.
- Jestem taką spierdoliną, naprawdę - mruknął i pokręcił głową, przymykając oczy podczas głębokiego oddechu. - Wiem, że jestem wam winien przyznanie się, ale to jest ciężkie. Ja...Ostatnio zacząłem, um…Okej, to trwa dłużej niż...Kurwa - zacisnął usta w cienką linię i pozwolił się sobie uspokoić. Serce biło mu jak oszalałe i nie potrafił stworzyć pełnego zdania, ale był świadom, że w tej chwili było to ostatnią rzeczą, jaką mógł zrobić dla swoich przyjaciół. - Jestem uzależniony od narkotyków. Chyba - wyrzucił to z siebie szybko i skierował wzrok gdziekolwiek, byle nie musieć patrzeć na ich twarze. - Nie potrafię przetrwać więcej niż kilku dni bez heroiny, ale pomagam też sobie innymi tabletkami. Głównie LSD i antydepresantami. Ale to już wiecie, patrząc na moje odnalezione zapasy na stole.
Przez długi czas nikt nic nie powiedział, aż Kyungsoo westchnął głośno.
- Co jeszcze?
- Coś jeszcze? - Jongdae zwrócił wzrok w jego stronę.
- Co jeszcze robisz?
Jongdae podrapał się nerwowo po głowie. Co miał im powiedzieć? Czy powinien przyznać się, że jego organizm jest już tak wyniszczony, że nie potrafi przyjąć konkretnego posiłku bez natychmiastowego zwrócenia? Czy miał im powiedzieć, że jego harmonogram snu był całkowicie rozpierdolony i Jongdae nie pamięta ostatniego razu, gdy przespał więcej niż dwie godziny? Jak ubrać w słowa to, że znalazł stronę dla ludzi z zapędami samobójczymi i zdecydował się zabić razem z chłopakiem, którego ledwo znał? Jak zareagują, gdy dowiedzą się, że chciał ich tak po prostu zostawić? Czy dalej będą tak wspierający?
- Wiemy, że zwracasz wszystko, co zjesz. Zdajesz sobie sprawę jak wychudzony jesteś? - Kyungsoo spytał, zanim Jongdae zdołał cokolwiek powiedzieć. Jego oczy przepełnione były złością, ale było w nich coś jeszcze. Chłopak wyglądał na zranionego i Jongdae przyrzekł w duszy, że nigdy sobie nie wybaczy doprowadzenia swoich przyjaciół do tego stanu. - Karmię cię od prawie dwóch tygodni i jeśli myślałeś, że nie zauważę, że tracisz na wadze to trochę mnie nie doceniłeś.
- Przepraszam - Jongdae powiedział po prostu, bo była to zasadniczo jedyna rzecz, którą mógł powiedzieć. Było mu tak kurewsko przykro.
- Nie przepraszaj Jongdae. Pozwól nam sobie pomóc - Taeyeon odezwała się, a jej głos był delikatny oraz pełen ciepła i Jongdae poczuł kolejną falę smutku i winy zalewającą go całego. Taeyeon wyglądała jak anioł ze swoimi blond włosami, jasną cerą i lekkim uśmiechem, przez co Jongdae zastanowił się, czy może jednak nie umarł, a to był jego sąd ostateczny.
- Jak chcecie mi pomóc?
- Wysyłamy cię na odwyk - Chanyeol powiedział, jak gdyby to było nic. Kilka chwil zajęło Jongdae dostateczne przeanalizowanie tych słów.
- Wy...Co? - spytał i spojrzał na wszystkich szerokimi oczami. Musiał się przesłyszeć, nie było innej opcji.
- Zamierzamy cię oczyścić. Idziesz na terapię odwykową. Rozumiesz? - Minseok powiedział swoim spokojnym tonem, lecz Jongdae poczuł gęsią skórkę przechodzącą go od góry do dołu. Choć głos Minseoka brzmiał łagodnie, wyraz jego twarzy był przerażający.
- Nie mam na to pieniędzy i dobrze o tym wiecie - Jongdae rzucił i po raz kolejny tego dnia starał się uniknąć ich spojrzeń. Rozejrzał się po swojej maleńkiej kuchni z brudnym kwadratowym stołem i samotnym krzesłem, dwoma szafkami, małą lodówką i starym kaktusem na parapecie. Jongdae miał zestaw sztućców dla jednej osoby, trzy kubki i talerze, jeden garnek, dwie patelnie, dwie miski i brak zasłon. Długie westchnienie opuściło jego usta i Jongdae zmrużył oczy. Nie ma opcji by zgodził się na jakąś terapię. Może i był ćpunem, ale nie był beznadziejnym przypadkiem. A nawet jeśli był to nie zależało mu na polepszeniu. Nic już nie miało i tak znaczenia.
- Nie martw się. Już zapłaciliśmy.
Nie.
- Co? - Jongdae zapytał z niedowierzaniem, a jego dolna warga zaczęła drżeć. - Nie. Proszę, powiedzcie mi, że żartujecie. Proszę - jego oddech zaczął się urywać i Jongdae usilnie próbował uspokoić swoje trzęsące się teraz ręce. - Dlaczego, nie musieliś-- Nie. Nie - Jongdae wiedział już, że przegrał.
Rozpłakał się i ukrył twarz w dłoniach. Przez cały ten czas próbował ukryć swoje problemy przed swoimi przyjaciółmi i starał się by byli w nie jak najmniej zaangażowani. Ostatnią rzeczą, której chciał, było zmuszenie ich do marnowania własnych pieniędzy na jego problemy. Świadomość, że mógł odejść już dawno, gdy tylko jego problemy się pojawiły, uderzyła go z podwójną mocą. Jego przyjaciele mogli żyć w spokoju bez jego toksycznej obecności. Powinien im podziękować za lata przyjaźni, powiedzieć jak bardzo ich kocha i zabić się bez zbędnych ceregieli. Może wtedy nie musiałby żyć z konsekwencjami własnych bezmyślnych decyzji, które będą za nim podążać do końca jego dni. Może Zitao żyłby dalej, bo nie znalazłby nikogo równie wyniszczonego, kto popełniłby z nim samobójstwo w tak dramatyczny sposób jak Zitao tego pragnął. Ale Jongdae był egoistą i tchórzem. Potrzebował swoich przyjaciół. Pragnął ich wsparcia i pożądał ich miłości i zrozumienia, modląc się każdej nocy by żadne z nich go nie opuściło, ponieważ to zniszczyłoby go kompletnie. Mimo to, uczucie bycia ciężarem nie chciało go opuścić.
- Nie zasługuję na was. Jestem resztkami człowieka, a wy...jesteście dla mnie zbyt dobrzy. Dlaczego pomyślelibyście, żeby...i jeszcze...
Jongdae nie chciał zamienić się w szlochający chaos przed wszystkimi, ale było już za późno na jakąkolwiek kontrolę, dlatego uległ emocjom i zaczął płakać jak ledwo narodzone dziecko, powoli tracąc siły i świadomość. Baekhyun i Chanyeol objęli go z obu stron, a Kyungsoo i Minseok głaskali na zmianę po głowie i twarzy. Taeyeon, wciśnięta między chłopaków, zaczęła składać delikatne pocałunki na jego twarzy, przez co był już naprawdę bliski omdlenia. Zniewalające ciepło i uczucie miłości oraz wsparcia stopniowo przejmowały nad nim kontrolę i Jongdae ostatecznie odczuł brak snu, pustkę w żołądku i nieskończone noce pełne intensywnych emocji.
Chanyeol i Minseok zaprowadzili go do łóżka, po tym jak już się uspokoił. Taeyeon nie przestawała głaskać po go głowie, dopóki z jego twarzy nie zniknęły wszystkie łzy i wytłumaczyli mu spokojnie ze szczegółami, co go czeka i dlaczego zdecydowali się na takie środki pomocy. Przeprosili go kilkakrotnie za to, że nie dostrzegli tego, że potrzebuje wsparcia znacznie wcześniej, ale i on przeprosił ich tysiąc razy za to, że nie powiedział im o swoim stanie. Wciąż nie mógł uwierzyć, że zrzucili się na odwyk dla niego i zorganizowali wszystko, bez zawahania. Nie mógł zaakceptować do końca tego bezwarunkowego poświęcenia, ale był za nie wdzięczny każdym atomem swojego ciała. Jego oddech unormował się po czasie i wszyscy odetchnęli z ulgą, kiedy Jongdae uśmiechnął się do nich nieznacznie. Jego oczy błyszczały mimo wycieńczenia.
- Chciałbym, żeby było ze mną w porządku - wyszeptał w ich stronę. - I będzie - Kyungsoo uśmiechnął się, a serce Jongdae zabiło mocniej. Być może mu się uda. Może odnalezienie sposobu na kontynuowanie życia nie będzie takie trudne.

Mogłem łyknąć z tobą ten kwas. [4/?]

Jestem bardzo niekonsekwentna, ale who cares. Feel free to judge me. Słów - 2317. To mało, biorąc pod uwagę, że poprzedni rozdział miał ic...